Gonitwa Royal Ascot. Wielka Parciubicka. Wielka Warszawska. Te nazwy elektryzują każdego koniarza. I niemal każdego hazardzistę. Rżenie koni, krzyki dżokejów, podniecone szmery, a potem wrzaski rozgorączkowanej publiczności – atmosfera wielkich torów wyścigów konnych jest wszędzie taka sama. I 10 już od starożytności, choć wtedy koni częściej niż do sportu używano do bitwy. Pierwszym stawnym wielbicielem konnicy był Aleksander Wielki. To on popędził kawalerię do szaleńczej szarży na piechotę wroga, czego jeszcze wówczas nie praktykowano. Potem dokładnie to samo robili dowódcy wszystkich armii od średniowiecznych krzyżowców, przez XVII-wieczną lekką jazdę, po ułanów z I wojny światowej. Konne wojsko roznosiło w puch nieprzygotowane do odparcia szarży oddziały. Być może przez pamięć o tamtych czasach konie do dziś cieszą się wielką sympatią w całej Europie. I zapewne dlatego tak bardzo kochają je Polacy. Bo to właśnie w Polsce w XVI I wieku narodziła się nowoczesna taktyka walki z konia, wprowadzona na Zachodzie dopiero w drugiej połowie XVIII wieku! Taktyka ta polegała nie tylko na brawurowej szarży, ale leż na wypadach i działaniu przez zaskoczenie. To także w naszym kraju odbyły się ostatnie poważne bitwy z kawalerią w roli głównej. Podczas II wojny światowej polscy kawalerzyści zdołali kilkakrotnie zaskoczyć Niemców, a pod Krojantami i pod Mokrą odnieśli nawet spore zwycięstwa, choć konne oddziały były już wtedy przeżytkiem.